długi wstęp
Komentarze: 0
No więc jestem i zaczynam.
Strzeżcie sie wszyscy... tu bedzie nudno :P
Nigdy nie lubiłam czytać blogów w których roi się od filozoficznych
rozmyślań kogoś kogo nie znam, nie mam z nim nic wspólnego i nic
o nim niewiem poza stosem słów mniej lub bardziej dla mnie zrozumiałych,
wyrażających/odzwierciedlających jego tok myślenia... chyba że ten tok
jest od pierwszych wersetów niezwykle interesujący i zgodny z moim, bądź
poprostu dla mnie zrozumiały. Dlatego zdaję sobie sprawę że nikt tu nie będzie
często zaglądał, chyba że lubi sobie pofilozofować ale to już nie moja sprawa.
Biorąc to pod uwagę specjalnie nie robie tu zadnego szablonu i wogóle
zaniedbuje z premedytacją część artystyczną która notabene powinna
być u mnie wysoko rozwinięta ze względu na moją artystyczną duszę.
Niewiem czy któregoś dnia nie zacznie mnie to irytować i nie zaskoczę
zmianą wystroju..ale koniec gadania o blogu i jego formie...
to jest w tej chwili najmniej ważne...
To o czym chce tu mówic jest oczywiście
stanem mojego serca/duszy/umysłu czy czegokolwiek [niewiem gdzie to COŚ właściwie jest w człowieku umieszczone]
czyli MIŁOŚĆ...
zaczęło się tak beznadziejnie... zupełnie niespodziewanie...
pocieszałam GO po stracie kobiety którą szaleńczo kochał... byłam wtedy
jego przyjaciółką.. pare dni po tym jak go zostawiła dla innego..
impreza...on smutny..ja ze wzgledu na moją sypmatie do Niego postanawiam
poświęcić dobrą zabawę i przesiedziec z Nim tyle czasu, ile będzie trzeba,
ile będzie chciał... no i chciał cały czas... pod koniec pocałunek...
delikatny, wtedy jeszcze myślałam ze nie znaczący.. przyjacielski..
po dwóch dniach jednak okazało sie ze trochę więcej znaczył niż mi
się wydawało.. chciał sie spotkac... po spotkaniu chciał być ze mną...
i to był pierwszy błąd... ZA WCZESNIE... wiedziałam doskonale ze On ją
jeszcze kocha... że będe tylko odskocznią..zapomnieniem.. ale postanowiłam
spróbować... spróbować wyrzucić to z Niego i zając JEJ miejsce...
i to chyba tylko dlatego że wiedziałam jak mocno on potrafi kochać...
a ja potrzebowałam miłości..
no i jedyne co otrzymałam to cierpienie... po miesiącu powiedział ze
ją jeszcze kocha i ze nie moze ze mną być... zrozumiałam i nie bolało
aż tak bardzo, bo nie zdążyłam jeszcze ulokować w nim zadnych poważniejszych uczuć..
za jakiś czas zaczął do mnie tęsknić...powiedział mi o tym i ja głupia wróciłam
do niego po raz kolejny... wtedy było pięknie...
Wyglądał na zakochanego, poprostu cud... pokochałam go...
nie liczyło się nic więcej... tylko ON
i pewnego dnia znów... :( wielkie BUM! Tym razem ONA zaczela tesknic za NIM
i znów zostałam sama... to było coś strasznego... ta kobieta zabrała mi go
przez wypowiedzenie JEDNEGO zdania... nie mogłam się pozbierać...
płakałam miesiąc praktycznie bez przerwy...
i co się stało dalej?
otóż ON, moja wielka, prawie bezgraniczna miłość, powiedział mi coś,coś niewielkiego, co przesądziło o tym,
że mimo tego jak bardzo mnie zranił, i ile przez niego wycierpiałam, wróciłam do Niego po raz trzeci...
kłóciliśmy się... już jako koledzy... wyrzucałam mu to co mi zrobił...
było naprawde nieprzyjemnie.. i w chwili kiedy wrzeszczałam mu w twarz
największe wyzwiska i przekleństwa, złapał mnie mocno za nadgarstek, przyciągnął do siebie
i powiedział 'przytul mnie'... i widziałam w jego oczach coś dziwnego... czego nie było tam
ani za pierwszym ani za drugim razem... taka iskierka... coś niesamowitego..
no i przytuliłam... :)
i teraz wiem ze to nie był trzeci, kolejny błąd...
zrozumiał wreszcie kto jest dla Niego najważniejszy...
wiem też że to co się wcześniej działo, musiało się stać...
to była próba, którą oboje przetrwaliśmy...
...warto było...
KONIEC NA DZIŚ ;)
Dodaj komentarz